Alrun. Pozostaniemy tu, dopóki nie złapiecie Arjosa i Orli.
Głosy. Wskaż nam, gdzie oni są, a przyniesiemy ich tu prędzej, niż burza odłamane gałęzie.
Alrun. Znajdźcie ich.
Głosy. Może już ich znaleźli posłańcy, którzy nie wrócili, bo zginęli z ręki Arjosa.
Zmik. Słusznie mówią. Arjos, to nie rozżarzony węgiel, który można wziąć rozłupanym kijem. On wojownik dzielny. Posłańcy mogli go wytropić, ale ich zabił.
Alrun. Wyruszymy! (Zagrzmiały dzikie wybuchy radości, które rozbiegły się po lesie w niezliczonych echach). Bijcie w bębny, krzyczcie, niech przerażona ziemia skurczy się, zmarszczy skórę i przysunie ku nam zbiegów, niech chciwe żeru kruki zaczną krążyć nad ukryciem Arjosa!
Przybiegł Itam, a za nim posłaniec, któremu oczy krwią zaciągnęły się, usta kurzem zczerniały, a pierś ciężko dyszała.
Itam. Chciałem go dosiąść, ażeby prędzej przyjechać do kochanego wodza, ale ten dwunożny biegun ledwie może unieść dobrą nowinę. No, rżyj...
Posłaniec. Znalazłem — Arjosa i Orlę.
Alrun. Gdzie? Mów, mów szybko, ażeby moja myśl na żaden twój wyraz nie czekała. Jeżeli nie możesz, weź mój język niezmęczony. Ach, ty dobry, dzielny chłopcze! Czem cię orzeźwić?... Nalejcie mu w usta jakiego soku pokrzepiającego.
Posłaniec. Znużony długiem i daremnem poszuki-
Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/054
Ta strona została przepisana.