Wykrot. W tamtej stronie, za ogromną gorącą górą mieszka święte, bezbronne plemię Podlotów, które wyrabia cudowne posążki i którego żaden lud nie napada. Co mamy począć, jeśli zbiegi między nich się wcisną?
Alrun. Wtargnąć i gwałtem uprowadzić oboje.
Zmik. O, nie, Alrunie, na to trzeba uzyskać osobne pozwolenie bogów. Podlotowie są nietykalni, i gdybyśmy ich skrzywdzili, niebo zwaliłoby się na ziemię.
Alrun. Nic nam nie będzie — wysokie drzewa je podtrzymają.
Zmik. Żartujesz, Alrunie... a nie powinieneś, skoro bogowie naprowadziwszy posłańca na kryjówkę Arjosa i Orli, dali ci znak swej łaski. Zresztą ta wysoka, dymiąca się góra jest ich namiotem, w którym duchy jedzenie im warzą. Trzeba więc również ich uprosić, ażeby pozwolili ludzkim stopom zgwałcić ich mieszkanie.
Alrun. Znowu targ z bogami! Ach, kiedy to się skończy! Wolałbym kopać dół w wodzie! Dosyć mi tego pośrednictwa! Zwołaj ich i powiedz, że sam chcę z nimi pogadać.
Zmik. Oni z ludźmi rozmawiają tylko przez kapłanów.
Alrun. Łżesz! Czem ty jesteś lepszy ode mnie? Czy tem, że siedzisz w gromadzie, jak bezpieczna i syta pchła we włosach, podczas kiedy ja ciągle narażam życie? Zresztą idź do bogów i ugódź się z nimi, ale
Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/058
Ta strona została przepisana.