jeżeli dzwonienie we własnych uszach bierzesz za ich głos i mnie oszukujesz, to ja cię tak zdepczę, że z twego ciała pozostanie błoto, a z twoich kości proch!
Zmik spojrzał na ciemne chmury, które wybuchały kłębami, jak dymy pożaru z miejsca, gdzie przed chwilą płonęło i zapadło ogniste słońce.
Zmik. Wkrótce przemówią bogowie tak wyraźnie, że i ty ich zrozumiesz.
Na czoło tłumu, który zatoczył się półkolem, wystąpiły kobiety.
Jedna z kobiet. Miłosierdzia, wodzu, pozwól przynajmniej czemśkolwiek odpędzić głód od dzieci, który je zabija.
Alrun. Będą mu wdzięczne zwierzęta na ziemi, a ryby w wodzie, bo dostaną żeru.
Druga kobieta. Wysłuchaj ich płaczu!
Alrun. Płaczą? Gdy człowiek zbyt się skarży, bogowie go obalają i zasypują mu gebę piaskiem. Tak i wy zróbcie z dziećmi.
Trzecia kobieta. Niech żyją, kiedy urodzone!
Alrun. A niech żyją.
Czwarta kobieta. Za co ich karzesz, kiedy ci nic nie zawiniły!
Alrun. Milczeć, papugi! Czy my wyprawialiśmy gońców do nieba, ażeby nam przysyłało dzieci? Czy prosiliśmy was, ażebyście je rodziły? Wyrzuciłyście je z siebie, połknijcie je nazad. A teraz precz! Towarzysze, jutro po raz ostatni słońce patrzeć będzie na wasz
Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/059
Ta strona została przepisana.