około obstąpiły ją góry, pośród których najwyższa, jednym bokiem zanurzona w odnodze morskiej, ziajała wiecznie dymami uwięzionego w jej łonie wulkanu. Co chwila wypluwał on ze swej szerokiej gardzieli odłamy skał, które wyrzuciwszy wysoko gniewnym oddechem, połykał znowu spadające mu nazad w paszczę. Nocą na obłoku jego par czerwieniła się łuna ognistego wnętrza. Teraz, gdy ziemia zamroczyła się po odejściu słońca, z wierzchołka góry wystrzelił płomienny kwiat w białawej koronie. Bogobojny, żadnej broni nieposiadający i przez koczowników nienapadany lud Podlotów, który przytulił się do podnóża tej groźnej siedziby bogów i wyrabiał święte ich posążki dla wędrownych gromad, wyległ teraz po skończonej pracy dziennej na odsłoniętą polanę i odmawiał wieczorną modlitwę do wulkanu. Przewodniczył mu w niej sędziwy Ilon, arcykapłan, za którym wszyscy powtarzali.
Ilon. Chwała wam bogowie, znani i nieznani, siedzący w tej górze i rozproszeni po świecie! Niech wszystkim, niemym i martwym tworom ziemi rozkroją i otworzą się usta, ażeby mogły wysławiać moc waszą. Jeśli zmęczeni całodziennymi rządami, chcecie w odpoczynku pokrzepić swe siły, zejdźcie tu do nas, gdzie na ołtarzach składane są codzień świeże ofiary. Okażcie nam łaskę, duchy dobre, a litość — złe. Strzeżcie nas ciągle od okrutnych ludzi i drapieżnych zwierząt, bo broń naszą złożyliśmy w wasze ręce. Nie opuszczajcie nigdy tych posążków, które wyrabiamy na cześć waszą i dla dobra ludzi, potrzebujących pomocy waszej. Chwała wam, chwała na ziemi i niebie!
Zwrócił się do dużego kamienia, nakrytego dachem, który