niewinnych, ale tylko wtedy, gdy się pomylą i nie są przedtem powiadomieni za pomocą modlitwy. Nas znają, przed chwilą zanieśliśmy do nich błagania, zresztą możemy jeszcze do nich się odezwać i złożyć im świeże ofiary, a nadewszystko polecić się opiece naszego patrona.
Chór. |
Zapomnij nam grzechy, Zapamiętaj cnoty Kamieniu, kamieniu, Nie opuszczaj nas. |
Ilon. Patrzcie — bóg schodzi.
Głosy. — Prawda!
— Jaki straszny!
— Jaki piękny!
— Idzie do nas.
— Coś niesie.
Od wierzchołka góry, jej ścianą, ku modlącym się zwróconą, na której z łuną wulkanu łamało się światło księżyca, schodził ostrożnym krokiem mężczyzna. Niósł on w ręku, przytulając do piersi koszyk, upleciony z cienkich korzonków. W środku góry, na skalistym wyskoku, stanął, oblany jasnością blasków nocy, jak gdyby chciał być widzialnym dla ludu, stojącego na dole, potem spiesznie zsunął się coraz niżej, aż do wysokiego „drzewa uczciwości”, na którem Podlotowie zawieszali znalezione przedmioty. U jednej z gałęzi przyczepił koszyk, spoglądał weń przez chwilę i oddalił się z powrotem. Kilka razy przystawał, odwracał się, wreszcie zniknął śród garbów szczytu góry.
Ilon. Bóg coś dla nas zawiesił na drzewie. Trzeba