Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/112

Ta strona została przepisana.

płanów. Czoło jej otaczał wieniec z ziół różnorodnych, w ręku trzymała berło, wyrzeźbione z drzewa w kształcie pęczka kłosów zbożowych. Usiadłszy na tronie, złożonym z dwu karków i głów wolich, przemówiła słabym głosem.
Mirolana. Matka Mirów jest z wami.
Najstarszy z kapłanów, Gotar, wzniósł oczy i ręce do niebios,
Gotar. Bogowie, czuwajcie nad nami!
Tylon. Niewiele słów wam przynoszę z mojego poselstwa, ojcowie, ale za to wiele niecnoty. Wirowie, którzy teraz przezwali się Moronami, nie żądają od nas przymierza, ale poddaństwa Chcą oni, ażebyśmy odstąpili naszych bogów dla ich Jama, a na nasze łąki i pola wpuścili ich trzody.
Głosy. Żle ich zrozumiałeś, Tylonie.
Tylon. Nie sam byłem.
Kapłani. Tak rzekł Moron.
Głosy. — Tak mówią tylko drapieżce pustyni.
— Czy myślą, że jesteśmy stadem kóz, otoczonych przez lamparty?
— I oni to nazywają przymierzem?
— Zwołajmy młodzież i uzbrójmy ją!
— Nie mamy broni!
— W rozpaczy wszystko jest bronią!
— Czyż nasi bogowie obojętnie przypatrywać się będą najazdowi?
Gotar. Dajcie mi głos. Wybuchy gniewu mogą nam sprawić chwilową ulgę, ale nie rozgromią wrogów.