Zaledwie Arjos i Orla odeszli, buchnęła zewnątrz jakaś wrzawa. Różnorodne głosy splatały się po kilka, to znowu zwijały się w kłębek, w którym niepodobna było uchwycić jednego wątku. Zgromadzeni daremnie nasłuchiwali, a gdy hałas coraz bardziej rozlewał się i mącił, Dobor wstał z ławki i podszedł ku drzwiom swoim. Ale wkrótce powrócił.
Dobor. Jeden z naszych rybaków przyniósł ważne wiadomości o Moronach.
Gotar. Niech tu wejdzie i opowie.
Rybak. Moronowie popędzili wszystko bydło w górę rzeki, a teraz zwijają namioty i spiesznie wywożą je za trzodami. Widocznie przenoszą się gdzieindziej, gdyż na miejscu nic nie pozostawiają.
Głosy. — Wyżej step biegnie już tylko wązką smugą.
— Ale trawa tam jeszcze niewypasiona.
— Może wysiedlą się do innego kraju.
— Oby jak najdalej.
— Czy to nie są lisie obroty?
— Po prostu dokuczył im głód, szukają żyzniejszego miejsca.
Rybak. Ludzie, którzy przypłynęli z góry rzeki, mówili mi, że Moronowie odsuwają się od niej i skręcają za góry.
Głosy. — A więc poszli w pustynię.
— Naturalnie.
Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/126
Ta strona została przepisana.