Arjos. Jeśli tak szczęśliwi, jak ja, niech ich będzie pełna ziemia.
Jednocześnie z różnych stron wypadło kilkunastu uzbrojonych mężczyzn, którzy otoczyli Arjosa i Tylona.
Tylon. Czego chcecie?
Zebor. Was.
Arjos. To są moi plemieńcy.
Tylon. To są zbóje!
Tylon nie usłyszał odpowiedzi Arjosa, gdyż ich szybko rozdzielono i sprowadzono na dół góry.
W głębokich wąwozach, kilkakroć skrzyżowanych, jak olbrzymi rój pszczół przysiedli między krzakami Moronowie. Wszystkie trzody spędzili na jedną obszerną dolinę otoczywszy ją wokoło pastuchami, ażeby żadne zwierzę nie wydobyło się na zewnątrz i nie wskazało ich ukrycia. Zbity w kupki lud rozprawiał cicho, ale żywo, zwracając ciągle uwagę na dwa namioty, otoczone strażą. Oprócz tych rozpięte były jeszcze dwa inne: w jednym mieściły się cegły z przykazaniami i posąg Jama, a w drugim — Moron, który zamknął się z Zeborem.
Zebor. Arjosa oddajmy pod sąd ludu...
Moron. Jestem jego dziadkiem i sam go ukarzę, tylko wprzódy zbadam jego winę.
Zebor. Gdy go prowadziliśmy, krzyczał, że już nie należy do naszego rodu i że się przyłączył do Mirów.
Moron. Powtarzam, że go sam ukarzę. To nie jest