planie. Przedtem jednak radbym wydobyć pewne szczegóły z Tylona i Arjosa.
Zebor. Bez przymusu nic nie powiedzą.
Moron. Umiesz ludzi rąbać, ale ich nie znasz. Usta takich zapaleńców pod przymusem zrastają się, a pod łagodnością — rozwiązują bardzo szeroko. Niech tu przyjdzie Tylon.
Wszedł Tylon blady i wzburzony. Ze zsuniętych brwi i zmarszczonego czoła bił mu gniew szalony zgrozą i niemocą. Ręce miał w tyle związane, odzież w strzępy poszarpaną.
Moron. Czemu, Tylonie, nie przyszedłeś tu dobrowolnie? Zmusiłeś moich ludzi do podarcia ci szat i skrępowania rąk.
Tylon. Jakie oni mieli prawo mnie łapać?
Moron. Ja im dałem to prawo.
Tylon. A skąd ty je wziąłeś?
Moron. Od mego boga.
Tylon. Twój bóg rozbojem się trudni?
Moron. Opieką nad ludem, który go czci i który wy zgubić postanowiliście.
Tylon. My? Kto to chciał wywłaszczyć, narzucić swoje zwierzchnictwo i religię — my, czy wy?
Moron. Kto pozostał na miejscu, kto musiał z głodu wywędrować, kto ścigał, a kto uciekał — my, czy wy?