Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/155

Ta strona została przepisana.

w wytężonym pędzie, jak jaskółka piersiami wodę. Otucha pokrzepiła mu serce mdlejące w zmęczeniu i trwodze. Już po przez mroki rozpoznaje zarysy siedziby Wirów. Już dostrzega błyszczący pancerz rzeki... Czy znajdzie czółno? Przepłynie ją. Więc śmieje się, płacze i biegnie...


Widok 14.

Maleńka lampka łojowa daremnie usiłowała pokonać słabem światełkiem mrok izby i jak gdyby czując swą niemoc, kładła tylko delikatne odblaski to na smutną twarz Orli, to na poważną jej matki, która dziergając z przędzy wełnianej kaftan dla syna, koiła upomnieniami tęsknotę córki.
Lida. Moje drogie dziecko, bogowie ochraniają człowieka, w którego czystej duszy przeglądać się mogą. Kiedy po stworzeniu świata najwyższy bóg, ażeby nie oślepić ludzi i zwierząt zbytnią jasnością, zmrużył jedno oko a drugiem obejrzał z nieba ziemię dla przekonania się, czy ładnie ją urządził, wszystkie jej twory — piaski, wody, zioła, drzewa zaczęły mu z ognistej źrenicy chwytać promienie i przystrajać się nimi. Był to dzień, ale skoro bóg przestał patrzeć, nastała noc. Wtedy rośliny, które nagle straciły barwy, zaczęły wzdychać pachnącemi woniami i płakać rosą. Litościwy bóg wyjął sobie z oblicza jedno oko i osadził je w sklepieniu nieba, z którem ono codziennie się obraca. Jest to słońce.