Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/166

Ta strona została przepisana.

się widoki... Arjos spostrzegł mnie... twarz mu się rozpromieniła... Skoczył! Wolno, wpadniesz w wodę!... Przecież u brzegu czeka na was czółno!... Wsiedli... Tylon zdjął z ramion swą zdobycz... Jakiż on blady ze zmęczenia... Jadą... już jadą...
Lida. Moja dzieweczko, śpij.
Orla. Robią wiosłami, a czółno się nie porusza... ugrzęzło w piasku... Zepchną je... Nareszcie ruszyło się... Płyną... Ach, jakże ta rzeka dziś szeroka!... Ciągle są na środku... Czyżby tam była mielizna?... Co to?... Przyleciał do rzeki olbrzym z ognia, położył się na brzegu i pije ją... pije... On całą wypije... Woda już opada, ledwie cienką warstewką na dnie leży... Mateczko, wypił!
Krzyknąwszy, usiadła na łóżku wylękniona.
Lida. Tem lepiej, przejdą suchą nogą.
Orla. Ten olbrzym jest przerażający.
Lida. Nie jest, ale był, bo z widzeniem twojem zniknął.
Orla. Wpadł potem do naszej osady... Mateczko, ja nie śnię... Słychać jakąś wrzawę... To on!
Lida. Zdaje ci się...
Orla. Nie!
Lida. Czy przygłuchłam? Wyjdę przed dom i zobaczę.
Gdy Lida otworzyła drzwi, wdarł się przez nie potok łuny pożarowej, a za nim fale zmieszanych głosów, które nabrzmiewały coraz silniej i rozlegały się coraz szerzej.