Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/173

Ta strona została przepisana.
ZWIASTUN.




Widok 1.

Morze wykopało sobie pod progami olbrzymich skał półkuliste łożysko, w którem drzemało uśmiechnięte w blaskach słońca, poruszając spokojnie piersiami swych fal. Dzikie wichry północne, rozdarte w przelocie na ostrych szczytach, rzucały czasem oderwany strzęp lodowego podmuchu w dolinę i wyjąc, uciekały pokaleczone. Nawet wiatry zachodnie, wyczesane z cierpkich prądów grzebieniem gór, spadały w pasmach lekkich powiewów na obnażone i gorące łono zatoki, które orzeźwiały miłym chłodem. Było w niej zwykle jasno, ciepło i cicho; to też ulubione dzieci losu tłumnie szukały w Datali wygody, rozrywek i zdrowia, zamieszkując przez czas wiosny małe, śliczne domki, które usiadły w gaju, jak stado pardw. Wczesny ranek nie zaludnił jeszcze wybrzeża, które było miejscem spotkań i zabaw. Na pustej krawędzi placu stali tylko Heron i Astjos, a w dali od nich wyzwoleniec i niewolnica, którzy przed chwilą pożegnali odpływającą na okręcie Orlę.