Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/180

Ta strona została przepisana.

Astjos. Po co? Domową kurę zawsze zjeść można, zwłaszcza gdy gospodyni nie ma. Trzeba tu zapolować na dziką zwierzynę.
Heron (do Tarlona). Zabierz ją z sobą.
Astjos. Ale nie dla siebie.
Tarlon. Słucham.
Heron. Nie obawiaj się. U mnie jest porządek, i gdyby niewolnik, a nawet wyzwoleniec tylko, pocałował niewysortowaną niewolnicę, kazałbym te zaloty opisać na jego skórze.
Tarlon z Egą odeszli, rzuciwszy raz jeszcze spojrzenie na morze w kierunku, w którym odpłynęła Orla.
A teraz przedewszystkiem dla poprawy humoru musimy coś zjeść, bo jestem tak głodny, jak głowa plotkarki rano. Niedaleko stąd ma zakład kucharz, który przyrządza doskonałą pieczeń z płatków, odkrawanych żywcem żółwiowi i smażonych na jego skorupie.
Astjos. Czy nie za wcześnie jeszcze na ten przysmak?
Heron. Więc co innego?
Astjos. Może gorące wino z daktylami?
Heron. Za ciepło. Poczekaj, idzie ku nam stary Pirus, mistrz dobrego życia, który siedemdziesiąt lat wysysa z niego najlepsze soki — on nam poradzi.


Widok 2.

Przyszedł do nich starzec mały, suchy, łysy, z przy-