Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/182

Ta strona została przepisana.

Astjos. Rosy.
Pirus. Widzę, moi przyjaciele, że umiecie tylko wytarzać się na darach boskich, ale o ich wartości nie macie żadnego pojęcia. Dzisiejsze powietrze ma smak ananasu. Skosztujcie je nosem... prawda? Przyjemne, ale za mocno podnieca młodych; za to dla starych wyborne. Wczoraj rano było twarde i mało soczyste, jak niedojrzała rzepa, to też mi zaszkodziło. I gdyby nie wieczorne, które przypominało świeżą oliwę, nie mielibyście dziś przyjemności korzystania z moich nauk.
Heron. Słuchając ciebie, zdaje mi się, że jem obfite śniadanie.
Pirus. Nie żartuj... Człowiek często ogląda się w życiu, ale nigdy nie może wrócić, chociażby chciał podnieść szczęście, które w pośpiechu minął. Ja rzucam przed was mądrość, w której jak w owocu granatu tkwią jagody szczęścia. Powietrze jest najpierwszą i najważniejszą potrawą w pożywieniu człowieka.
Heron. Wierzę, wierzę, ale co mam zjeść potem?
Pirus. Trzy gołębie jajka rozbite i zagotowane w szklance dobrego wina.
Astjos. Po takiej uczcie nie miałbym siły mrugnąć jednem okiem na kobietę.
Pirus. Co? Zaraz po śniadaniu mrugać na kobiety?
Astjos. Więc cóż robić?
Pirus. Spożyć dużo powietrza.