który zacznie oglądać Astjosa i nie puści was na śniadanie. Wyobraźcie sobie, ten potworek czeka, aż bardziej schudnę, a wtedy obiecuje mnie ulepić z gliny.
Satar, który na wątłym korpusie i krótkich nogach niósł ogromną, obficie uwłosioną głowę, mijając Astjosa i Herona, zatrzymał ich długo w spojrzeniu.
Satar. Kto ten drugi?
Pirus. Brat żony Herona, który mi nieco przypomina, jak wyglądałem za młodu.
Satar. Gdyby jego łydki wilk wyssał z krwi i mięśni, jeszcze byłyby tęższe, niż kiedykolwiek twoje. Ty się nie znasz na tem.
Pirus. Ja się nie znam na łydkach? He, he, he... Miałem takie, że w jedną schowałbyś się cały, a głową swobodnie poruszał w mojem kolanie.
Satar. To musiałeś chyba na nie wciągać szczuplejszą skórę, bo nie widzę zmarszczek.
Pirus. A te fałdy na nogach i rękach, jak u słonia?
Satar. Prawda, co za wały i wąwozy! W tych przepaściach niewątpliwie mszyca by się ukryła. Mógłbym już umrzeć, bo nic wspanialszego nie zobaczę, ale skoro żyć mam, powiedz mi, dokąd odjechała najpiękniejsza kobieta — Orla?
Pirus. Żona Herona odjechała?
Satar. Odpłynęła statkiem.