Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/188

Ta strona została przepisana.

Satar. Ty jej dobrze nie widziałeś, bo starość zamgliła ci oczy. Gdybyś miał tak czyste, jakie posiada młodość, rozumiałbyś mój zachwyt.
Pirus. Może... może... chociaż ja i w młodości zapalałem się trudno, jak mokre drzewo. Wszelkie uniesienie, zachwyt narusza równowagę fizyczną i umysłową, czego się strzegłem, i dlatego mam czerstwą starość.
Satar. Nigdy ci z serca nie buchał płomień?
Pirus. Broń boże! Każde mocne uczucie, jak mocny napój, sprowadza niestrawność duszy, a nawet ciała, tak... i ciała.
Satar. Nie wiem, czy ci zazdrościć, czy też...
Pirus. Zależy od tego, czy chcesz żyć długo, czy krótko.
Kobus (do Satara). Słuchaj Pirusa, bo on filozofuje brzuchem.


Widok 4.

Niespostrzeżony przez mówiących zbliżył się do nich mężczyzna z krótkimi, kędzierzawymi włosami, od których odchylały się duże uszy, a z gęstego zarostu twarzy wyskakiwał hakowaty nos i małe, ruchliwe oczy.
Pirus. Kobus, figlarz, który schował przed ludźmi prawdę i nie chce jej oddać... Jak się masz, wesoły filozofie! Skądże to?
Kobus. Z Cykady miasta wielkich mędrców, którzy właśnie znaleźli ową prawdę i zawiązawszy sobie oczy,