Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/191

Ta strona została przepisana.

Cykady, który oświadczyłby, że ona jest brzydka, bo nie ma ciemnej twarzy i spiłowanych śpiczasto zębów.
Satar. Więc piękno nie istnieje?
Kobus. Rozumie się, że nie, istnieją tylko pewne przedmioty, które przez pewnych ludzi w pewnych warunkach ich życia uważane są za piękne.
Satar. I prawd powszechnych nie ma?
Kobus. Naturalnie, tak samo, jak nie ma powszechnych żon. Każdy człowiek posiada własną żonę i własną prawdę, z którą czasowo lub stale żyje, którą nagina do swej woli i potrzeb, z którą ma dzieci, chrzczone imionami zasad, pewników itd. Ta tylko zachodzi różnica, że mężowie nie lubią, ażeby się kochano w ich żonach, ale bardzo pragną, ażeby się kochano w ich prawdach.
Satar. Mnie się zdaje, że ty masz liczny harem tych... prawd.
Kobus. I wszystkim, jak wogóle kobietom, nie wierzę. Według mnie, daleko większy wstyd twierdzić, że coś się wie niewątpliwie, niż że się nic nie wie. Pierwsze bowiem okazuje zuchwałego głupca, drugie — skromnego mędrca. Wolę przez całe życie szukać i nigdy nie znaleźć boga, niż złapawszy krokodyla, wrzeszczeć, że trzymam za ogon stwórcę świata.
Satar. Czy ta trzęsionka słów nazywa się także filozofią?
Kobus. Jedź do Cykady, dostaniesz lepszej. Tam co łysa głowa, to filozof, a każdy chodzi z kramikiem wszechwiedzy, z którego za tanie pieniądze sprzedaje