Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/196

Ta strona została przepisana.

nem, którą on roztrząsa, ażeby przeschła na ludzkich językach.
Pirus. Daruj, zapomniałem się. Zrobię, czego sobie życzysz, tylko mi nie powtórz tej wymówki, bo przykra. Ale wprzódy posilę się. Nie, służę ci zaraz. Widzisz tych trzech mężczyzn, którzy ku nam idą? Jeden z nich jest Astjos. Szepnę mu, że go czekasz w lasku. Co ja teraz zjem?


Widok 6.

Pirus szybkim krokiem oddalił się, podczas gdy Jala znikła między drzewami gaju. Kobus wszedł po krętych schodach na wieżyczkę przybrzeżną i zaczął rozglądać się wokoło, jak jastrząb z wierzchołka suchej sosny. Astjos, zatrzymawszy się chwilkę przy Pirusie, podążył za Jalą, pozostawiwszy Herona z Ptelonem,
Heron. Masz zupełną słuszność, ale cóż począć! Jeżeli mizerny pismak ułoży komedyę, to nie wolno nikomu jej uznać za swoją, a nawet obejrzeć w teatrze bez jego zgody. Tymczasem jeżeli kucharz wymyśli jakąś nieznaną przedtem potrawę, wolno każdemu przyrządzić sobie taką samą i zjeść. Rząd nie chce dać żadnej opieki tym wynalazkom.
Ptelon. Tak, to powinno być zakazane, inaczej najznakomitszy kucharz traci wartość dla swego pana.
Heron. To też musisz zachowywać ścisłą tajemnicę i nie dopuszczać do swej komnaty nikogo. Mnie bardzo wiele na tem zależy, ażebym miał potrawy nie-