Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/204

Ta strona została przepisana.

— Należało to uczynić wcześniej.
— Będziecie wypalać, czy wykłuwać?
— Ja nie jestem oprawcą, szanowny obywatelu, mam służbę, która to załatwi.
— Nie wątpię, ale wolno spytać o gust.
— Dzień dobry, Heronie. Zajdźże do winiarni Kerbila. Sprowadził dwa pyszne koguty z okrutnymi pazurami. Wściekle z sobą walczą, ale równe w sile i zręczności; to też zgrywamy się w zakładach strasznie!
— Obawiam się, ażeby niewolnicy, przestraszeni tem rozporządzeniem, jeszcze bardziej nie uciekali.
— A, i piękny Astjos tutaj! Kobiety ołtarz ci postawią.
— On przyjmie od nich ofiary bez ołtarza.
— Ostrożnie, niewiasty stoją niedaleko i słyszą.
— Nie wypożyczaj im swoich rumieńców.
— Heronie, podobno masz dużo w tym roku kuropatw. Wybieramy się do ciebie na polowanie. Kupiłem ułożonego lisa.
— A gdzie niewolnicom wypalać znaki?
— Na podeszwach stóp, ażeby ich nie szpecić.
— To tylko będą potrzebowali robić starzy panowie młodym dziewczynom.
— Każdy stary pan ma młodego kuzyna.
Głosy kobiece. — To będzie okropnie boleć.
— Czyż ty sądzisz, że niewolnicy mają tak wrażliwe ciało, jak my?