Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/208

Ta strona została przepisana.

Astjos. Poszedłbym na nią, gdyby rolę artystki grała kobieta, a niewolnicy byli żywi.
Anor. Tak będzie.
Astjos. No, to idziemy wieczorem do teatru.
Anor. Będziecie mi wdzięczni, szanowni obywatele i spodziewam się, że po przedstawieniu wynagrodzicie mnie bodaj skromnym wieńcem.
Kobus. Nie odmówcie mu tego niewinnego i taniego zaszczytu. Dziś w Godonie już nie potrzeba laurów dla uwieńczenia poetów, wystarczy jakakolwiek zielenina.
Anor. Nie, obywatele, proszę przynajmniej o dębowe liście.
Kobus. Niebaczny człowieku, zgódź się na wieniec z sałaty, będziesz go mógł przynajmniej po wyjściu z teatru zjeść.
Anor. Co ja ci złego zrobiłem, Kobusie, że mnie tak ciągle bodziesz?
Kobus. Piszesz komedye i wystawiasz je na scenie — czy to nie dosyć?
Anor. Możesz ich nie słuchać.
Kobus. Kiedy ja chcę bywać w teatrze.
Anor. Więc dlatego, że tobie nie podobają się moje duchowe dzieci, mam rozwieść się z moją muzą?
Kobus. Powinienbyś to zrobić jak najprędzej, gdyż ona zdradza cię dla innych, a tobie podsuwa swoją niewolnicę.
Anor. Obywatele, zrzekam się wieńca, abyście tylko