Skit przygotował tyle i tak rozmaitych rozrywek w namiotach, budynkach i na otwartem powietrzu, że goście Datali zaledwie nadążyć mogli w czerpaniu z nich uciechy. Tu uczone łabędzie tańczyły przy dźwiękach piszczałki, tam atleci toczyli z sobą zapasy, gdzieindziej węże tworzyły słupy ze swych zwojów lub wiewiórki jak strzały przeskakiwały przez szereg żelaznych pierścieni. Głębiej do lasku wsunięto szałas drewniany, gdzie słynne dowcipem towarzystwo aktorów odgrywało dyalogi komiczne z życia bogów. Skit uzyskał pozwolenie na tę zabawę od kapłanów pod warunkiem, że dla nich urządzi na boku widowni zamkniętą lożę, z której, niewidziani przez nikogo, mogliby napawać się również przedstawieniem. Przybyła na nie przeważnie młodzież męzka, gdyż starsi sromali się żartami z władców nieba. Dziś miały wystąpić na scenę „Żony bogów”. Jeden z aktorów objaśnił uprzednio, że one zbiorą się na najbardziej oddalonej od ziemi gwieździe, ażeby pomówić o swoich wspólnych troskach. Po tym prologu wpadły z rozmaitych stron, krzycząc, śmiejąc się, witając i nalewając pełne uszy słuchaczów piskliwego szczebiotu. Każda z nich miała przywiązany do ręki promień słońca, którego drugi koniec ginął w przestworzu.
Wszystkie. Jak się macie, moje drogie!... Stęskniłam się za wami, jak trawa za deszczem...
— Nareszcie możemy sobie swobodnie wytrząsać serca, dopóki nasi małżonkowie nie wrócą i służące nas nie ostrzegą...
— Ach, ci mężowie, sami oblatują codziennie świat
Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/221
Ta strona została przepisana.