Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/222

Ta strona została przepisana.

cały, a nam nie pozwalają ruszyć się z domu... Zazdrośni!...
— Czują starość i obawiają się, ażebyśmy nie zawiązały stosunków z młodymi ziemianami!...
— Musi przyjść do tego... Lepszy, śmiertelnik młody, niż bóg stary.
— Naturalnie!...
Maja. Wszystko to, moje przyjaciółki, możnaby znieść, gdyby nie dokuczała bieda.
Inne. O, tak.
Maja. Wiadomo wam, że mój mąż, Jam, trzymał w swem ręku wszystkich ludzi...
Ota. Tak nie było.
Maja. Było! Każdy wierzył, każdy go się bał i każdy składał mu ofiary. Dziś rzadko kto poczuwa się do tego obowiązku. Wiara znikła, kapłani nas oszukują, a my żyć musimy.
Ota. I mój mąż, Toon, jako duch wiedzy, miał licznych wielbicieli; teraz mijają tygodnie i żaden badacz do niego się nie zwróci.
Napota. Tegoż samego doświadcza Topan; ludzie zgnuśnieli, nie prowadzą walk i dla zapewnienia sobie pomocy mojego męża nie składają ofiar.
Dora. I rozradzać się nie chcą. Dawniej kobieta wyprowadzała na świat tyle dzieci, co gęś i za każde wynagradzała boga; dziś już trzeci płód usiłuje zrzucić.
Nojra. Nam dochody w ostatnich czasach wzrosły,