Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/223

Ta strona została przepisana.

chociaż mogłyby być większe. Bo wprawdzie ludzie śmieją się ze wszystkiego, ale nie dziękują za to Ironowi.
Bojs. Tak samo u nas. Nie można zaprzeczyć, że ludzie szybko postępują w samolubstwie, ale idą w niem tak daleko, że zapominają nawet o bogu, któremu tę cnotę zawdzięczają.
Lia. Tak, tak, twoja radość jest moim smutkiem. Niedługo ja i mąż zemrzemy z głodu. Dziś nikt się nie kocha, nikt nie czci Eliona, nikt nie zastawia jego ołtarzów.
Rota. Wam przynajmniej kiedyś wiodło się lepiej; mój Tor zawsze był lekceważony.
Serika. Mój Kres jeszcze bardziej. Ciągle mnie pociesza, że przyjdzie czas, kiedy dobrzy bogowie zamieszkają w szczęśliwych ludziach i będą karmili się ich pomyślnością, ale czy to kiedy nastąpi!
Lia. Elion twierdzi nawet, że już dla niego ten czas błogosławiony się zbliża. W tej nadziei właśnie pospieszył na ziemię do Protoryi, gdzie jakiś Arjos wzywa ludzi do powszechnej miłości.
Napota. O nie, on uczy ich nienawiści, dlatego Topan podążył.
Maja. Nie wiecie obie: rozpala w nich wiarę. Dlatego Jam się wybrał.
Inne. — Nieprawda! Plotka!
— Nam doniesiono!
— Głupie kury, gdaczą z cudzem jajkiem!
— Z mojem!