i oświecił je szerokiemi smugami. Od domu, w którym mieszkał Wir-Wir, pomknęły cztery postacie.
Pierwsza kobieta. Dokąd nas prowadzicie?
Pierwszy mężczyzna. Do swoich.
Druga kobieta. Ulitujcie się nad nami i nie zabijajcie.
Drugi mężczyzna. Dzieciaki jesteście! Na cóż mielibyśmy to robić?
Pierwsza kobieta. Ja się boję.
Pierwszy mężczyzna. Cicho, żabki, bo Wir–Wir siedzi jeszcze na tarasie.
Druga kobieta. Czy wy tylko ukryjecie nas, a sami wrócicie?
Pierwsza kobieta. Cóż my poczniemy same? Złapią nas, ochłoszczą, napiętnują...
Druga kobieta. Och!
Drugi mężczyzna. Nie opuścimy was...
Pierwsza kobieta. Wir-Wir was lubi, darował wam nas... Czemuż nie zostaliście?
Druga kobieta. Bogowie, dokąd ci ludzie nas wiodą?
Pierwszy mężczyzna. Ot tam!
Wskazał ręką środkową fałdę góry, po której w blasku księżyca przesuwał się po przełęczy długi łańcuch cieniów ludzkich. W tym kierunku cztery postacie pospieszyły i wkrótce znikły między drzewami i bruzdami skał. Długo nie było nic słychać, tylko grzechot kamyków, usuwających się im z pod stóp na stromej ścieżce; wreszcie wybiło się z dołu przeciągłe i słumione[1] hasło:
Ar-jo-os!
- ↑ błąd w druku — stłumione