Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/238

Ta strona została przepisana.

Niewolnicy Pani!
Orla. Słyszałam wasze krwawe żale...
Sternik. Niech pani z tego się śmieje, to były żarty, bajki, które sobie zwykle opowiadamy.
Orla. Przebaczcie mi... nic o tych męczarniach waszych nie wiedziałam.
Sternik. Bo ich wcale nie było. Ach, jakie z nas barany! Beczymy sobie dla zabawki, a pani myśli, że z bólu. Orędowniczko i pocieszycielko nasza, lepsza od wszystkich bogów i ludzi, zapomnij o tych kłamstwach!
Uklękli i wznieśli ku niej błagalnie ręce. Ona objęła ich rzewnem spojrzeniem i położywszy rękę na głowie sternika, rzekła głosem dźwięczącym tak mięko, jak gdyby był brzmieniem strun z promieni gwiazdy, która nad Protoryą świeciła.
Orla. Wstańcie, biedacy... Nie korzcie się przede mną... Uklękniecie przed tym człowiekiem, czy bogiem, który was chce wyjarzmić.
Niewolnicy. My go nie znamy... On może nie ma żadnej siły... Może nas zdradzi.
Orla. On musi posiadać jakąś moc i musi być duchem dobrym, kiedy tak przyciąga nieszczęśliwych. Idźcie do niego.
Sternik. Więc niech się stanie wola twoja, pani. Ale ja zostanę przy tobie.
Orla. I ty udasz się z nimi. Dałeś im zacną radę,