Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/239

Ta strona została przepisana.

więc pomóż ją spełnić. Bądź dla nich ojcem i przewodnikiem. I sam zobacz szczęście, którego nie widziałeś.
Sternik. Za stary już jestem, ażeby je dogonić.
Orla. Tem bardziej spiesz się. O twoją Egę bądź spokojny.
Sternik. I ja mam ciebie, pani święta, opuścić w ostatku dni moich! Własną ręką położyć sobie na słońce chmurę! Umrzeć i nie zobaczyć tej, która była ucieszeniem duszy mojej i oczu moich!
Ryknął płaczem, rozdzierającym jego suche piersi i przyczołgał się do jej stóp. Za nim rzucili się inni niewolnicy, których szlochania zagłuszył plusk fal, odbijających się od ścian statku.
Orla. Nie płaczcie, dzieci moje, my się jeszcze spotkamy.
Sternik. Gdzie, pani najdroższa, gdzie?
Orla. Odwieziecie mnie do rodziców, podążycie do Arjosa, a ja wkrótce...
Sternik. Co?
Orla. Za wami.. do niego...
Klęcząc, wyprostowali się nagle, spłakane oczy ze zdumieniem i radością utkwili w jej smutnie uśmiechniętą twarz, a po chwili z ust ich wyrwał się bezsłowny krzyk, niby głęboki, przez lat wiele tłumiony oddech, niby pobożny zachwyt i niby rzewne dziękczynienie.
Brzask już przesiąka na wschodzie... Jedźmy.
Spiesznie podjęli kotwicę, ujęli wiosła i uderzając niemi