Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/240

Ta strona została przepisana.

w rytm pieśni wesołej, posuwali statek, który odpłynął w dal, jak śpiewający łabędź.


Widok 16.

Zatokę Protoryi, oddzieloną od Datali długą listwą Morza Niebieskiego, okrążyły wydłużoną podkową skały nagie, poszarpane i zanurzone w morzu dość stromą pochyłością. Na kamienistej opoce, w gruzach jej odłamków, w cienkiej warstewce jej pyłu znaleźć mogły dla siebie pokarm zaledwie mchy ubogie. A jeżeli gdzieś w szczelinie uczepił się jakiś karłowaty krzaczek, to drżał ciągle w obawie, ażeby go przelatujący wicher nie wyrwał i w kotłujące się na zakrętach ścian fale nie wrzucił. Nigdy tu nie zatrzymał się duch płodności, a przebywał chętnie duch zniszczenia. Na wszystkich wyskokach, garbach, zgięciach i zębach skalnego półkola rozsiadł się tłum ludzi, niby stado alk, obsychających po kąpieli. Zmieszały się w nim najrozmaitsze barwy skóry ludzkiej: białe, żółte, brązowe i czarne, rozmaite stopnie wieku od dzieci do starców, rozmaite warstwy społeczne, śród których jednak najwięcej było niewolników pół nagich lub łachmanami pokrytych, zdrowych lub wynędzniałych, pokaleczonych i wypalonymi znakami napiętnowanych. Cała ta rzesza, skupiona w wielu grupach i przyrastająca od dwóch dni ustawicznie, szemrząca cichym gwarem, miała oczy zwrócone na małą, niedaleko od brzegu rzuconą wyspę, dokąd prowadziła wązka grobla, wychodząca z wąwozu, który rozpruł skały aż do miasta Omal, położonego na ich grzbiecie.

W pierwszej grupie.

— Ale czy on tam jest na pewno?
— Żegnając się z uczniami, rzekł do nich: »Aż do