Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/244

Ta strona została przepisana.

i dobry, nigdy nie wyrzekł brzydkiego lub złego słowa i ciągle szukał samotności. Gdy podrósł, z woli własnej i rodziców został pasterzem owiec kilku wsi okolicznych. Właściciele trzód z początku obawiali się czy on je upilnuje, ale wkrótce spostrzegli z radością, że owce ciągle koło niego się trzymały, że żadna nie zginęła i nie zachorowała, że dzikie zwierzęta, zbliżywszy się do stada, jak gdyby przerażone uciekały i kryły się w zaroślach, chociaż on dla odstraszenia ich nie miał przy sobie ani psa, ani zbroi, ani nawet kija. Ludzie, którzy go spotykali, zauważyli, że rozmawiał ze wszystkiem i wszystko do niego mówiło: niebo, ziemia, drzewa, kamienie, owady, ptaki, twory żywe i martwe. Nietylko wszystko mówiło, ale śpiewało. Gdy przyłożył do ust liść lub słomkę, wydobywał z nich tak cudne melodye, że cała natura milkła i oczarowana słuchała tej pieśni. W środku rozległego pastwiska był krąg częstokołem obwiedziony, gdzie owce nocowały i gdzie sypiał przy nich pasterz, któremu ojciec lub matka przynosili wieczerzę i śniadanie. Raz w nocy mieszkańcy Omala ujrzeli nad owym otokiem wielką łunę. Sądząc, że schronisko się pali, pobiegli i zobaczyli dziwo: młody pasterz spał, a wszystkie owce przy nim klęczały w jasności, która szeroką rzeką wlewała się z nieba. Nie śmieli go budzić i nie wiedzieli, co czynić mają. Nareszcie dzień zaświtał: wtedy jasność zgasła, wrota same się otworzyły, a owce powstały i wyszły w pole. Gdy się już