mi bryłami skały, opierającej się swą jałowością wszelkim warunkom życia. Żaden ptak nie zawisł nad tem grobowiskiem, nawet żarłoczne kormorany omijały je zdaleka a fale morza, dotknąwszy się ponurych ścian wyspy, odbiegały przerażone. Tu od trzydziestu dni, sam jeden śród niemych wcieleń śmierci, przebywał Arjos na rozmowie z niebem i ziemią. Przyniesionego z sobą chleba nie zjadł, wody nie wypił, widocznie ciało jego zasnęło i czuwała tylko dusza. W duszy tej Elion porwał już wszystkie struny, oprócz dwu: smutku i kochania, na których miał odegrać hymn pragnień wszechmiłości. Ostatniego dnia samotnych rozmyślań Arjos siedział nieruchomy, z oczami mgłą powleczonemi, jak gdyby zasłuchany i zapatrzony w tony i drgnienia swego serca. Długie, ciemne włosy utuliły w swych zwojach twarz jego, piękną kształtem i wyrazem, wymowną cierpieniem i łagodnością, a prosta, biała szata łamała się mięko na postaci smukłej, lecz wątłej. Poświt zachodzącego słońca kładł na jego rozmarzoną głowę swe złotawe blaski łagodnie, czule, jak gdyby chciał ją tkliwymi pocałunkami uśpić w śnie świetlanym Nareszcie mroki wieczorne opłynęły ziemię i zalały Arjosa, który jednak odbijał się ciągle swą białością w ich przezroczystej toni. Nagle przed oczami jego, na czarnem tle nocy, zawisł jasny obłok, a w nim zaczęły kolejno ukazywać się i skarżyć chóry widm ludzkich.
Zginęliśmy na polach bitew, w więzieniach i poddaństwie, jako dzieci rodu słabszych i jako ofiary rodu silnych; zginęliśmy za naszą ziemię, za nasze niebo i wodę, za naszych bogów, przodków i ich spuściznę. Pożądliwa nienawiść przeszła po nas ze swą zagładą,