jak ogień po bujnej niwie ze swymi płomieniami. Miłosierdzia dla żyjących!
Nosiliśmy na swych grzbietach pomyślność naszych panów, jak morze nosi na swych falach łodzie rybaków. Za tę pracę, za ciężką i wierną służbę, za poświęcenie wszystkich sił nie zapłacono nam opieką, przyznaną wołom roboczym, krowom dojnym, owcom strzyżonym i rzeczom pożytecznym. Wyzuci z wszelkich praw ludzkich, odarci z najdrobniejszych okruszyn szczęścia, skazani na sromotną poniewierkę, przeklęci na wieki w nasieniu naszem, padaliśmy pod ciężarem trudów, pod chłostą okrucieństwa i toporem niezasłużonej kaźni. Obrąbywano nas i ścinano jako bór, a my padaliśmy bezbronni z głuchym jękiem powalonych drzew, a z bólem skrzywdzonyoh ludzi. Nie było na ziemi czucia, któremuby zadano tyle ran. Znienawidzeni przez ludzi, opuszczeni przez bogów, wyciągaliśmy błagalne ręce ku śmierci, jako jedynej naszej pocieszycielce. Ziemia nas upodliła niewolą, niebo przyjąć nie chce dusz naszych, bo nie rozpoznaje w nich dusz ludzkich. Miłosierdzia dla żyjących!
Goniliśmy przez całe życie chleb, który przed nami uciekał, przytulaliśmy się w chłodzie do ziemi, która nas ogrzać nie chciała. Nie mieliśmy ani ojców,