Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/255

Ta strona została przepisana.

Głosy. Widzimy, mistrzu.
Arjos. To zeschła i rozpylona krew ziemi, która wzniesie się purpurowym obłokiem do boga. On nad nią zapłacze, a z łez jego powstaną nowe gwiazdy, które pociechą świecić będą ludziom smutnym po wieki wieków. Strasznym jest płacz ojca nad nieszczęściem ukochanych dzieci, a bóg tyle razy więcej cierpi, ile razy jest większym od człowieka. Lecz on nie mści się za boleści swoje. Czyliżby nie mógł w gniewie odsunąć słońca od ziemi i pogrążyć jej w ciemnościach? A jednak ani razu nie dotknął jej tą karą i pozwala mu codziennie wschodzić. I teraz z jego rozkazu wstępuje ono na niebo z obliczem nieprzesłoniętem najrzadszą kanwą obłoku, czyste, uśmiechnięte, jak gdyby spodziewało się przyświecać tylko cnotom i jak gdyby bóg nie pamiętał i nie przewidywał żadnego grzechu. Elionie, ojcze nasz, niech to promienne oko ujrzy dziś naprzód wdzięczność dzieci twoich.
Rzesza uklękła i odmówiła modlitwę poranną, po której z Arjosem na czele weszła do miasta. Z domów wybiegli mieszkańcy, którzy przypatrywali się ciekawie temu pochodowi, a niektórzy z nich wołali:
Głosy. — To pasterz trzód naszych, do którego jasność zstępowała.
— Ale przemieniony.
Arjos zatrzymywał się przed większemi zbiegowiskami ludzi i uczył ich miłości.