Arjos dotknął ust jego ręką, którą on ucałował.
Żyć będę...
Arjos. Skoro tamtemu bóg wziął duszę, oddajmy ciało ziemi, a skoro temu ją pozostawia, zastąpmy mu boga.
W dolinie, która obiegała wokoło górę, wykopano grób i złożono w nim zwłoki Oria. W poblizkiej zaś kępie krzaków urządzono z płaszczów namiot, w którym spoczął Beg. Podczas tych robót Arjos chodził śród rzeszy, słuchał jej próśb i skarg, jednych pocieszał, drugich uzdrawiał, a wszystkim miłość zalecał. Stanąwszy na wierzchu wyniosłości, patrzył długo w słońce, które spieszyło ku zachodowi, jak gdyby mu chciał powierzyć widziane i słyszane tego dnia smutki dla odniesienia ich bogu. Gdy wreszcie zsunął oczy z nieba na ziemię, dostrzegł maleńką karawanę, która podążała drogą od miasta. Przodem na ośle jechała biało odziana kobieta, przy której postępował niewolnik; za nimi szła para ludzi. Arjos nie zdejmował wzroku z tej gromadki. Nagle śród jednej grupy tłumu, złożonej z niewolników i trzymającej się łącznie, zakipiała żywa rozmowa. Kilku z nich wbiegło na pagórek, rzuciło innym krzyk i wszyscy, jak kłąb kurzu poderwany wiatrem, popędzili ku przybywającym. Wkrótce opadli oni tę kobietę, która zsiadła z osła i legli jej u stóp. Powstawszy, otoczyli ją półkolem i ruszyli, śmiejąc się, płacząc, padając co chwila na kolana lub wznosząc ręce do nieba. Arjos zstąpił ku nim z góry.
Głosy. — Orla, pani nasza, dobra pani nasza!
Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/275
Ta strona została przepisana.