— Święta orędowniczka!
— Ona nas wysłała!
— I sama przyjeżdża!
— Poczciwy Sternik, Tarlon, Ega strzegli jej!
— Bóg zmiłował się nad nami.
Arjos, któremu łzy w oczach migotały dziwnym blaskiem, spoglądał niby dwiema gwiazdkami na to rzewne powitanie i stojącą przed nim we wzruszeniu Orlę.
Arjos. Oto jest miłość, która się bogu podoba! Bądź za nią błogosławiona, dzieweczko.
Orla. Nie poślubiłam dotąd serca mojego nikomu, ale dzieweczką nie jestem. Opuściłam męża i wraz z nieszczęśliwymi jego sługami przychodzę do ciebie nauczyć się nowego życia, którego nie znam, a którego pragnę.
Arjos. Uczyniłaś według woli boga. Nie masz męża, jeżeli nie masz kochanka. Wierzcie mi, małżeństwem jest tylko miłość mężczyzny i kobiety. Ona jedna ich tylko łączy węzłem, którego nie zdołają rozerwać najpotężniejsze siły. Gdzie jej niema, tam najuroczystsze przysięgi są siątką[1] wątłej pajęczyny. A gdyby kto z was przez całą wieczność powtarzał: muszę kochać, nie zdobędzie się na taką miłość, jaką uczuje ten, kto raz powie: kocham!
Tarlon zdjął z osła worek i wysypał zeń u stóp Arjosa kupkę złota i klejnotów.
Orla. Przyjm panie tę ofiarę, która wysiąkła z pracy niewolników naszych. Nie jest ona ani moją, ani
- ↑ błąd w druku — siatką