Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/279

Ta strona została przepisana.

— Och, jak je ćwiczą!
Tłum zalał drogę.
Handlarz. Co to za trzoda? Na bok, hołota!
Głosy. Odbijmy braci! Teraz wszyscy wolni!
Arjos. Nie czyńcie gwałtu! Czyżby bóg nie uzbroił rąk waszych, gdyby je stworzył do walki?
Kobiety. Pić, pić!
Dzieci. Chleba, kawałeczek chleba!
Arjos. Dokąd wiedziecie tych ludzi?
Handlarz. Jakich ludzi? Pędzę niewolników na jutrzejszy jarmark do Tenery. Ale możesz ich dziś kupić, jeżeli masz za co.
Mężczyźni. Kup nas, panie, bo poczciwie na nas patrzysz. Będziemy ci wierni, pracowici. Jemy cokolwiek, znosimy wszystko.
— Kup mnie, panie, jestem jak wół zdrów i mocny a nie wybredny.
— Kup mnie, panie, będę strzegł dobra twojego czujniej, niż pies. Dotąd było mi bogiem wszystko, co pańskie. Modliłem się do konia, osła, gęsi, kury, wozu, sochy, wideł, ażeby nie zdechły i nie zepsuły się. Bogami będą mi również rzeczy twoje, panie.
Kobiety. — Kup mnie, przędę cienko, jak liszka.
— Kup mnie, umiem tuczyć jagnięta.
— Kup mnie, mam ciało zdrowe i młode.
Dzieci. I nas weź, dobry panie, wyłuskamy ci starannie bób.