ście ruch nadzwyczajny, zwołują wojsko... Już nie kupowałem owoców, tylko pospieszyłem do pani co prędzej.
Orla. Usuniemy się z oczu złym ludziom.
Tarlon. Pani najdroższa, usuńmy się co prędzej.
Orla zbliżyła się do Arjosa, który klęcząc trzymał na rękach drgającą w konwulsyach kobietę.
Orla. Arjosie, tu ma wkrótce przyjść wojsko...
Arjos. Bóg uraduje się, gdy zobaczy rzeszę większą.
Orla. Ale ono ma nas rozpędzić...
Arjos. Więc rozproszy was na wsze strony, jako wiatr garść nasienia, które w różnych miejscach wzejdzie, dojrzeje, zapleni ziemię całą i odda ją Elionowi.
Orla. Ludzie nienawistni ci wnieśli skargę do władz, że buntujesz niewolników.
Arjos. Nie wnieśli jej jednak do boga. Tego tylko strzedz się należy.
Orla. Czyż mało jeszcze niebezpieczeństwa, że możesz być uwięzionym?
Arjos. Orlo, Orlo, alboż istnieje jakiekolwiek niebezpieczeństwo wobec wszechmocy boga, któremu żadna siła nie odbierze i nie zniszczy nawet jednej drobiny jego stworzenia? Człowiek w największej swej potędze zdoła zaledwie zabić prędzej to, co samo umrze później, a bóg w rachunku swoim odnajdzie zawsze wszystko, co miał i nic mu nie zbraknie.
Orla. Ciebie, Arjosie, mieliby zabić? O niech raczej zarzucą kir na słońce, żeby nie przyświecało ziemi.
Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/282
Ta strona została przepisana.