Niepewnym jeszcze krokiem, blady, z owiązaną ręką zbliżył się Beg.
Beg. Jestem twoim niewolnikiem i pozwolę protoryjczykom wbić się na pal, jeżeli każesz, ale wysłuchaj mnie.
Arjos. Nie mam niewolników, mam tylko braci — mów.
Beg. Przyjdzie wojsko, które ten tłum rozgoni, ciebie uwięzi, a mnie na dzidach zaniesie do stolicy.
Arjos. Wolę boga poznamy, gdy ona się spełni.
Beg. Nie spełni się boska, ale ludzka, której uniknąć można i trzeba. Cała ta rzesza nie posiada innej broni, prócz kijów, którymi podpierają się kulawi. Czemże walczyć będzie? Uprowadź ją do mojego kraju, tam ją uzbroję przeciw napaści, tam znajdziesz gościnę, tam będziesz mógł bezpiecznie wykładać naukę twoją.
Arjos. Ktokolwiek weźmie do rąk oręż przeciw bliźniemu, nie jest ani uczniem moim, ani wyznawcą boga mojego.
Beg. Więc zostanę z tobą. Winienem ci życie, oddam je wrogom, kiedy tego żądasz.
Arjos. Nie, Begu, wróć do swojej ziemi i bądź w niej apostołem miłości, a mnie daj tylko przysięgę, że nigdy krwi ludzkiej nie przelejesz.
Beg spojrzał w łagodne oblicze Arjosa i uczuł w sobie jakiś dreszcz przemienienia.
Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/284
Ta strona została przepisana.