Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/287

Ta strona została przepisana.

Gdy wojsko odeszło, wyskoczyli z wozu i przybiegli do niej Heroni Astjos.
Heron. Chyba już dosyć masz tej szalonej wycieczki.
Astjos. Orlo, nie narażaj się. To gorszące.
Nic nie odrzekła, nawet na nich nie spojrzała. Oni ją wzięli na ręce, zanieśli do wozu i odjechali. Pozostała rzesza przez chwilę stała w osłupieniu, nareszcie buchnęła głośnym, serdecznym płaczem. Gdy słońce spadło pod widnokrąg, słychać było długie szlochanie sierot na łonie nocy, która ich przytuliła.


Widok 26.

Obszerny plac przed gmachem trybunału w Tenerze był po brzegi zalany tłumem ludzi, oczekujących sądu nad uwięzionym Arjosem. Masa ta składała się przeważnie z ciekawych widowiska i z obywateli, żądających surowego ukarania przestępcy dla postrachu na niewolników, których zbuntował w kilku dzielnicach państwa. Kogo nie ściągnął ani rozgłos sprawy, ani interes, tego znęciła nadzieja rozrywki.

W pierwszej grupie.

— Niewolnik Ozeb, wynajęty do szpiegowania, przebywał ciągle w rzeszy Arjosa i dostarczył dowodów.
— Jeżeli nie nakłamał, to się zbyt nie spracował, bo podobno Arjos przed nikim się nie krył.
— Tak, ale jego wyznawcy nie chcieliby świadczyć przeciw niemu.
— Licho wie, co to za człowiek! Jedni widzą w nim boga, inni kuglarza, a inni twierdzą, że podburzywszy