częła mu ocierać krew z ran. On otworzył błędne oczy, dźwignął się z jej pomocą i drżąc stanął.
Jala. Nie umrzesz...
Wartownik. Obywatelko, nie wolno ratować skazańca.
Jala zeskoczyła i spiesznie odeszła. Nieopodal przeciął jej drogę Astjos.
Astjos. Za kim?
Ona odwróciła się i wskazując na Arjosa, rzekła:
Jala. Za nim.
I pospieszyła dalej.
Astjos. Ha, ha, ha!
Nareszcie pierwsza gwiazda zaiskrzyła się na niebie. Przybyli strażnicy, którzy odwiązawszy Arjosa i włożywszy go na wóz dwukołowy, odwieźli do więzienia.
Noc już zaczęła blednieć brzaskiem, a Arjos klęcząc w ciemnym lochu, ciągle jeszcze rozmawiał z bogiem, który zstąpił do duszy jego. Nagle drzwi się otworzyły i weszło kilka postaci. Jedna z nich wezwała go przyciszonym głosem.
Arjos. Jestem tu. Kto mnie woła?
Bion. Twoi uczniowie, mistrzu: Bion, Aleb, Tarlon.
Arjos. Jakże tu weszliście przez straże i dzwi[1] żelazne?
Bion. Kluczy dostarczyła nam pewna zacna niewiasta od przekupionej służby dozorcy więzienia, a upity wartownik śpi.
- ↑ błąd w druku — drzwi