Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/006

Ta strona została uwierzytelniona.

Protos (łapiąc ręką nad zbiornikiem owady). To też zakwitnij, kochany Dulosie, tak ponętnie, żebyś zaćmił wszystkie te krzewiny i ściągnął do siebie każdego ich skrzydlatego wielbiciela.
Dulos. Wolałbym mieć twoje złośliwe usta, bo samem tchnieniem trułbym zdaleka nawet szarańczę.
Protos. Albo dam ci jeszcze lepszą radę. Unikając tego, ażeby cię Kritobul nie wysmarował wewnątrz, wysmaruj się sam zewnątrz miodem, a wtedy z pewnością każdy motyl mijać będzie mirty i na tobie usiądzie.
Dulos. Nie mam dziś do żartów ochoty. Gdzie poszedł Dejteros?
Protos. Do Kojnosu.
Dulos (drgnąwszy). Do Kojnosu?!
Protos. Czemuż to cię dziwi? Nie wiesz, że taka osada istnieje? A toż gdybyś był troszkę dłuższym i przewrócił się kiedy na końcu tego ogrodu głową ku wschodowi, mógłbyś nosem uderzyć o próg jej pierwszego domu.
Dulos (posępnie). Nie ucz mnie — tam się urodziłem.
Protos. Ho, ho, to ty wiesz gdzieś się urodził! I może byś nawet umiał powiedzieć, czyja w tem zasługa?
Dulos (j. w.). Znałem swego ojca.
Protos. To niewielka sztuka. Znać go łatwo, jeśli prawda co mówią, że trzy pokolenia tej osady mają tylko jednego.
Dulos (w uniesieniu). Łżesz!