łości, a dzieciom najlepiej dawać do niszczenia stare egzemplarze.
Linos. Dzieciom takich hołyszów, jak twój tatuś, który nie kazał żonie zszywać spódnicy, ażeby miał się czem owinąć, występując na publiczne obrady.
Kriton (z udaną wesołością). Pst!... kogutku, nie wyzywaj mnie, bo dziś jeszcze zaproponuję, żeby się zakładano, czyś bardziej głupi, czy krzykliwy...
Linos. Czego ty właściwie chcesz, spleśniała ulęgałko?... Może myślisz kupić sobie tę niewolnicę i postawić na skrzyżowaniu ulic, ażeby zalotnemi spojrzeniami zbierała od przechodniów dla ciebie jałmużnę? Zamiast tu wtrącać się, wyjdź lepiej z chłodu na słońce i wygrzej się, bo cię paraliż zetnie.
Kriton. A więc kup ją sobie, tylko ostrzegam cię, że przestała już swoje dziecko karmić, nie będzie mogła zatem być dla ciebie mamką.
Linos. Troszcz się bardziej o to, czy synowie bogatych ojców tobie ssać się jeszcze pozwolą.
Plutoforos (do Trofosa). Rodzice ich byli na pewno zdrowi?
Trofos. Ja chorych z dziećmi wyrzucam.
Linos. Siedm min za nią...
Trofos. Uzbieraj obywatelu więcej...
Kriton. I zarazem przynieś świadectwo od ojca, że ci ją kupić pozwala...
Linos (szyderczo). A ileż ty samoistny bogaczu ze swych skarbów udzielisz?
Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.