Linos. I cóż, dojrzały Kritonie — źle poszło? Wyglądasz, jak gdyby ci kto przysmakiem po języku przeciągnął... (do Trofosa). Ileż daje?...
Trofos. Ile ma, a ja wziąć nie chcę.
Kriton. Przed pałką w pustkowiu otwiera się każda kieszeń do dna, ale nie przed kupcem na targu. Skąd znasz moją?
Linos. Tak, Trofosie — to pan! Chociaż mu pieniędzy brak zawsze, dumy — nigdy.
Trofos. Wszystko mi jedno. Wierzę, gdy widzę.
Linos. Nic mi nie darujesz?
Trofos. Chyba trochę cierpliwości.
Linos. Daję — dwanaście...
Kriton. Ja — dwanaście z kolacyą.
Trofos. Wprzódy muszę was objaśnić, że pojedyńczo nikogo z tej trójki zaraz nie sprzedam.
Linos. Dlaczego?
Trofos. Melitę z synem kupiłem od żołnierza, powracającego z wojny, później sam przywlókł się za nią kulawy jej mąż... Nabyłem ją, sądząc, że się z niej dochowam tęgich dzieci po jednym olbrzymim helocie. Tymczasem ona jak pantera nie dała się nikomu zbliżyć i odłączyć. Gdy ją na pół dnia oddzieliłem przemocą, chciała się zabić. Przekonałem się, że moje usiłowania i rachuby są bezskuteczne, a zresztą, ze wstydem
Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.
SCENA IV.
Linos, Plutoforos, Trofos. i Kriton.