Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.

Kryspina. Za kilkadziesiąt wierszy satyry, którą mu szlachetna ironia przeciw Cezarowi podyktowała, wezwano go dziś do sądu, który imperatorowi z tąż samą troskliwością uprzątał niechętnych, z jaką zmiótł śmiecie przed jego rydwanem. Rok temu jeszcze wolno było cyrkowym błaznom kpić z kabłąkowatego grzbietu Cezara, dziś nie wolno obywatelowi śmiać się, widząc, jak on senatorom swą dumą grzbiety zgina. Służalcze te dusze prześcigają się w lizaniu stóp swego pana, jak gdyby senat rzymski był psiarnią dyktatora, a naród jego zwierzyną. Boże opiekunie, ciśnij chociaż w bezwstydne oczy prochami wielkich synów rzeczypospolitej, niech bezkarnie nie krzywdzą ich pamięci swojem przedajnem poddaństwem! Panuj Cezarze, jeśli nie znajdzie się ani jedna ręka, któraby ci podaną przez podłość koronę z głowy strąciła. Ale wprzódy zamorduj mi syna, bo ja go macierzyńską ręką jak piorun na ciebie rzucę!
Helvia. Matko, ja pójdę, błagać będę Cezara, on Scipiona uwolni.
Kryspina. Precz opętana! Chcesz do nieszczęścia brata dołożyć swoją hańbę? Kogo matka przeklina, tego córka błagać nie może. Ja przed sądem stanę i o syna się upomnę. Gdy Licyniusz przyjdzie, niech za mną pospieszy. Ty tu w pokorze zostań z bogami i ich błagaj o litość! — (Wychodzi).