Helvia. Co? Alboż sam dziś o to się nie dopominał? Gdybym spojrzawszy w zwierciadło najmętniejszej wody, spytała je o wróżbę, powiedziałoby mi niezawodnie, że nie ma śmiertelnika, któryby takiem wezwaniem ode mnie wzgardził.
Mira. Dobrze — to pewne; ale jeśli kiedykolwiek czujne ucho twej matki lub brata dosłyszy jeden zdradliwy wyraz tajemnicy... ja zginę w lochach waszego domu, a ty...
Helvia. To zgiń i ja z tobą, ale idź!
Mira. Do jutra przynajmniej to odłóż...
Helvia. Szalona, kto ci powiedział, że rozpacz odkładać można. Ani jednem słowem więcej nie dotykaj mego cierpienia i nie wracaj żywa bez pomyślnej nowiny.
Mira. Już idę służyć ci Helvio! Niech mnie bogi opuszczą przez całe życie, aby tylko dziś wsparły!... Cicho! (wsłuchuje się). Licyniusz... znam chód jego...
Helvia. Wyjdź prędko i zwróć go ode drzwi, jeśli będziesz mogła. Najmniej jego teraz widzieć pragnę. (Mira oddala się).
Licyniusz (za drzwiami). Mów wprost: jest twoja pani, czy jej nie ma?
Mira. Jest.
Licyniusz (wszedłszy). Wesołego dnia, Helvio.