Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

brej dla mnie wróżby. Gdy zaś próbuję w przyszłość domysłem zajrzeć, zawsze widzę tylko, żeś ty piękna, ja spowszedniały, on...
Kazimiera (żywiej). Tadeuszu, ostrożnie! Nie używaj słów, o których nie wiesz, jak ranią!
Tadeusz. Ja wiem tylko, że i dziś omdlewa mi serce w czarach twoich uśmiechów i spojrzeń, ale już nie mogę, jak dawniej, dwa razy z kolei jednakowo odetchnąć, przez dwa kolejne tchnienia jednako czuć i myśleć, nie mogę powstrzymać krwi niepokojem gnanej do przyśpieszonego obiegu. Czasem zdaje mi się, że mózg mi płonie i przez czaszkę się dymi. Ach, gdybyś ty mi powiedziała, komu ja mam wierzyć!
Kazimiera. Sobie.
Tadeusz (szyderczo). Tylko? Tobie — nie? Więc w tem słowie rzacasz mi nareszcie zapowiedź rozdziału? Litość uchyla mi nakoniec zasłonę twego serca, ażebym dojrzał, że mnie tam już nie ma? (gwałtownie) Obłudną larwą twarz twoja, czy szczerem uczuć odbiciem? Jeśli masz dla mnie jakieś ostrzeżenie, nie ukrywaj go pod miłosiernem kłamstwem. Wolę boleść prawdy, niż rozpacz niepewności!
Kazimiera. Znowu ci powiem: domagasz się prawdy, jak dziecko ognia.
Tadeusz. Dosyć mi tych opiekuńczych przestróg! Ja wszystko wiedzieć chcę, chociażby mi to do ręki samobójczą broń podało. Od dwóch dni widzę, że milczenie co chwila bardziej obciąża ci usta. Dlaczego?