nią będą dla... Uciekaj szlachcicu, bo cię mój pan od swej poddanki wypędzi!
Tadeusz (wychodząc pognębiony). Poddanka...
Kazimiera (sama). Zląkł się, czy wzgardził — jedno...
Andrzej (wchodząc z kłaniającym się Onufrym). Cóż tu się mieści? (spostrzegłszy Kazimierę) A! Zapewnie mam przyjemność witać przyjaciółkę mej ciotki?
Kazimiera (spokojnie). Kazimierę Wrzosek.
Andrzej. Pewnie pani wyręczała wojewodzinę w pisywaniu do mnie listów?
Kazimiera. Ja.
Andrzej. Domyślam się tego i żałuję, bo nie wiedząc z tych listów nic o ich autorce, przyjechałem i poznałem panią dopiero dzisiaj... Ale czy ja pani nie będę przeszkadzał w tym domu?
Kazimiera. Jesteś pan w swoim własnym.
Andrzej. Nic to nie znaczy. Ciotka moja musiała dobrze nadużyć dobroci pani i zaciągnąć znaczne względem niej obowiązki, których spłatę znajdziemy zapewnie w testamencie. Zresztą uprzedzić panią muszę, że chociaż w Polsce urodzony, za właściwą ojczyznę moją uważam kraj najwyższej grzeczności, Anglię, gdzie dla ludzi dobrze wychowanych kobieta, jak au-