Onufry. Byłem dotąd grobem dworskich tajemnic, nie każ mi panie być ich wystawą.
Andrzej. Schowaj sobie wszystkie do trumny, tylko zostaw mi jedną — panny Kazimiery.
Onufry. Boże drogi! Takie dobre, miłe dziecię. Lżej zdradziłbym własną córkę.
Andrzej (stanowczo). Zwołaj mi tu służbę, a sam odejdź.
Onufry (kłaniając się pokornie). Bez obrazy dla mojego pana, umiem być czuły i posłuszny.
Andrzej. Więc nie miel waszeć próżno językiem dla zrobienia wiatru. Kto jest panna Kazimiera?
Onufry (zniżając głos). Pańska poddanka.
Andrzej (zdziwiony). Co ty stary pleciesz?
Onufry. Tajemnicę, którą kiedyś wielu znało, a której może dziś nikt, prócz mnie, nie pamięta. Nieboszczka pani, owdowiawszy i uprzykrzywszy sobie samotność, kazała mi wziąć do dworu na wychowanie kilkoletnią dziewczynkę swego poddanego, który długo przedtem chorując, wkrótce podobno z żalu umarł, chociaż ja tam w chłopską miłość nie wierzę. Ponieważ wojewodzina nie żałowała niczego, więc ze smolucha pozwoliła wyróść pięknej i pysznej damie, która już nawet starym herbem wzgardzić umie.
Andrzej (chodząc po pokoju). To nie do uwierzenia. Tyle szlachetności, dumy, wdzięku. Prześliczna winna jagoda na jałowcowej gałęzi... Więc to moja poddan-
Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/095
Ta strona została uwierzytelniona.