Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

Justyna. Dosyć (przechadza się zadumana — do siebie). Jemu zabierze, ale mnie odda — to wszystko jedno, tylko będę posażniejsza... Nie wart mnie?... A wreszcie... dzieci nie mamy (wpada Michał).

SCENA IV.
Justyna, Krystyna i Michał.

Michał (wzburzony). Nie udusi mnie, nie udusi, podły ten tygrys.
Justyna. Dobrze, że wracasz; jestem niespokojna.
Michał. Nie kłopocz się, moja najdroższa. On ma zęby, ale ja twardy. (do Krystyny) Wody przynieś, język mi się na węgiel spali. (Krystyna wychodzi). Piekło (siada).
Justyna. Czy już sprawa wprowadzona?
Michał. Zaraz będzie. Nie mogłem być przytomnym bo musiałbym chyba ręce sobie poodgryzać, żeby nie ująć szabli, która mi się do tego nikczemnego łba wyrywała. Straszny kraj, straszne czasy, które pozwalają rozbojowi w sądach swoje prawa uświęcać. O, niech lepiej nigdy nie doczekam dzieci, niż żeby jak ja miały być pastwą rozkiełznanej siły!
Justyna. Ależ może trybunał żądaniom wojewody nie ulegnie i przed krzywdą cię osłoni. Są w nim także ludzie uczciwi, tobie przyjaźni.
Michał (gorzko się uśmiechając). Niektórzy tak wyglądają, nie mam jednak żadnej pewności, że sumienia