tajemnie nie sprzedali. Cudza krzywda nie boli, a od samego zapachu pieniędzy uczciwość mdleje. Ale ja im do judaszowej zapłaty ciężkie przekleństwo dorzucę! (pije wodę przyniesioną przez Krystynę, która wychodzi).
Justyna. Nie próbowałeś z nim ugody?
Michał. Kobieto, co wymówiłaś? Ja mam się godzić z rabusiem, który mnie postanowił ze wszystkiego wywłaszczyć, który mi przemocą odrywał po kawale ziemi, a teraz chce zaprzeczyć zarówno tego, co posiadam, jak tego, czem jestem? Mam się godzić z potwarcą, który głosi, żem nie powinien nazywać się mężem mojej żony i synem mojej matki?
Justyna. Dlaczego?
Michał. Spytaj, czemu u nas słaby żyje z łaski silnego, czemu bezpieczeństwo jest kaprysem rozboju, czemu prawa obywatelskie są igraszką samowoli, czemu jeden szlachecki herszt może na czele swej bandy unieważnić dla siebie władzę całego państwa. Wyzuł mnie ze wszystkiego, bo tego chciał.
Justyna. Chciwy nie jest, więc musi być za coś obrażony.
Michał. Szlachetnie się mści za to, że się z tobą ożeniłem: okrada mnie.
Justyna. Ach, przecież nie okrada.
Michał. Przez kogóż więc na procesy straciłem cały twój posag?...
Justyna. Straciłeś — cały?
Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.