Marek. A panu się cóś nie należy? Bo zostałem kasyerem wojewody i wypłacam jurgielt jego przyjaciołom.
Ambroży. Żeby on tylko ci tych wydatków nie zwrócił (wychodzi).
Marek (przyglądając się Michałowi). Smutny ojczuś — nawet Marka nie wita. Fe! Przecież dopiero egzekwie nad Pieleszem śpiewają a do eksportacyi jeszcze daleko. Ja się nie martwię, chociaż mnie hajduk wojewody na stryczek chciał złapać (wyjmuje sznur z kieszeni). Wyrwałem mu go i wziąłem, będzie na czem w szczęściu kogoś a w nieszczęściu siebie powiesić. Prawda ojczulku? Nie odzywasz się do mnie, byłem w trybunale, a co widziałem! Ile razy jaki deputat się zbliżał, żołnierz stojący na warcie krzyczał: raus! co ma być sygnałem, ażeby patrol na spotkanie wybiegał i broń prezentował, a co właściwie po niemiecku znaczy: precz hultaju! Tak. Dziedzic milczy? Ponieważ na mnie nie krzyczeli raus! więc wszedłem do sali i zaraz przywitałem instygatora, wielkiego męża, który codzień wieczorem wtedy w kuchni marszałkowskiej jeść a w mieście rządzić zaczyna, kiedy już wszyscy jeść i rządzić przestaną. Otóż ten stróż bezpieczeństwa publicznego był tak sińcami pokryty, że