Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

Aloizy. Dla czego nie, jeśli będzie miał słuszność. Ale czemże cię ten artykuł tak rozdraźnił?
Jadwiga. Ach, zniszcz go ojcze lepiej, zamiast nim truć czytelników.
Aloizy. Przeceniasz jego skutek — tak źle nie oddziała. Zresztą, chociażbym ci chciał ustąpić, nie mogę. Redaktor zażądał, przetłómaczyć muszę.
Jadwiga. Nie musisz, bo... papiery giną, a więc mogą być zgubione. Wymówka łatwa...
Aloizy. Szkoda, że zarazem niebezpieczna. Zechciej no pamiętać, że już kilka razy na twoje żądanie dane do przekładu gazety niszczyłem, wymawiając się ich zatratą. Widocznie doniesiono o tem hrabiemu, bo chociaż do redakcyi się nie miesza, dziś sam oddał mi dzienniki i zastrzegł z naciskiem, żeby nie zginęły... A wiadomo ci, jak jego kaprys mógłby się zabawić moim losem... Dyrektor banku i właściciel pism...
Jadwiga. Cóż to za poniżająca służba!... Ojcze kochany przestań kłamać, bo ja sama zrzucę z siebie i zedrę z ciebie maskę. Pomyśl przecie, że robisz dla mnie ofiarę, którą dotąd przyjmowałam, ale jej nigdy szanować nie będę...
Aloizy (żywiej). Nie szanuj, abyś ją tylko przyjmowała. Dziecko drogie, gdybyś na jedną chwilę mogła się zmienić na mnie, miłością, jaką byś wtedy uczuła, rozgrzeszyłabyś wszystkie winy, których się względem siebie i ludzi dla ciebie dopuściłem. Ty nie wiesz, do